Szczególne emocje

Grzegorz Chojnowski: Mawia pan: „moje życie
jest sztuką”. Z pana sztuką, a więc życiem, związane są przede wszystkim sztuki
wizualne. Kojarzy się pana z performance, wideo, instalacją, z fotografią, a
mniej z muzyką. Jakie miejsce zajmuje ta ostania w sztuce życia Andrzeja
Dudka-Dürera?
Andrzej Dudek-Dürer: Bardzo istotne. Stanowi równoległą do
innych mediów formę ekspresji, często także jest dopowiedzeniem, dopełnieniem
moich realizacji wideo, instalacji, performance. Zdarza się, że ludzie kojarzą
mnie przede wszystkim z muzyką. Przed wielu laty amerykańskie rozgłośnie
radiowe nadawały moje wydawnictwa muzyczne w swoich nocnych programach. W
takich krajach jak Stany Zjednoczone, Nowa Zelandia, Wielka Brytania
wielokrotnie prezentowano moją muzykę. Ona jest zresztą wielowarstwowa.
Posługuję się bardzo różnorodnym instrumentarium, używam różnych konwencji i
stylistyk. Niektóre utwory znajdują się na pograniczu muzyki i dźwięków
pozamuzycznych, tam każdy rodzaj działania akustycznego staje się elementem
wypowiedzi.
Kiedy w pana życiu pojawiła się muzyka?
Było
to w latach 60. ubiegłego wieku, kiedy, jak wielu młodych ludzi, fascynował
mnie rock, muzyka Beatlesów, Animalsów, Doorsów czy Pink Floyd. Poprzez bliską
mi postać George’a Harrisona, potem Raviego Shankara, zainteresowałem się grą
na sitarze, poznałem muzykę hinduską, która stała się dla mnie bardzo znaczącym
kierunkiem. Zacząłem zgłębiać również kwestie filozoficzne związane z tą muzyką.
Kupienie w Polsce sitara było wtedy niemożliwe, podobnie trudny był wyjazd do
Indii, dlatego w 1974 roku sam zbudowałem swój pierwszy sitar. Kolejnym etapem było
budowanie innych instrumentów. Zrozumiałem, że można odbywać podróże
wewnętrzne, metafizyczne, telepatyczne, że one także dają możliwość poznania
innej kultury, tradycji, co wyzwala we mnie nowy potencjał kreatywności. Moje
doświadczenia w dziedzinie muzyki hinduskiej zweryfikowałem podczas spotkanie z
Shankarem, nie Ravim, lecz tym, który grywał z Johnem McLaughlinem, Edem
Blackwellem, Donem Cherrym. Shankar przyjechał do Wrocławia w 1983 roku z
Blackwellem i Cherrym. Nie poszedłem na koncert, ale koleżanka ze studenckiego
radia, podczas wywiadu z Shankarem, wspomniała mu o mnie. On koniecznie chciał
się spotkać, zabrałem więc instrument i przyjechałem do auli Politechniki
Wrocławskiej. Bardzo spodobało mu się brzmienie mojego sitara.
Całość artykułu można przeczytać w papierowym wydaniu kwietniowego numeru "Muzyki w Mieście".