Najokropniejsza z chimer

Skoro już wstępnie wyznaczyliśmy temat, wyobraźmy sobie najpotworniejszą z chimer: połączenie muzyki współczesnej i free jazzu. To prawie niemożliwe, żeby takie zjawisko w ogóle istniało, prawda? A jednak...
Trudno wskazać początki przyciągania między tradycjami muzycznymi przywiezionymi do Ameryki Północnej przez ludność afrykańską i europejską. W istocie, gdyby nie nastąpiło zderzenie rytmiki i melodyki o rodowodzie afrykańskim z europejskim systemem harmonii tonalnej i instrumentarium znanym z sal koncertowych Londynu, Paryża, Amsterdamu czy Wiednia, jazz w znanej nam postaci najprawdopodobniej w ogóle by nie powstał. Art Tatum grywał Humoreski Dvořáka, Ellington od terminu jazz wolał określenie muzyka amerykańska, Charlie Parker marzył o studiach u Varèse’a, a Miles Davis uważnie słuchał Stockhausena. Wpływy były zresztą obustronne: do zainteresowania rytmiką, brzmieniem czy innymi aspektami jazzu przyznawali się Milhaud, Ravel i Copland, a Igor Strawiński napisał Koncert Hebanowy dla klarnecisty – jazzowego przecież – Woody'ego Hermana i jego orkiestry. O Gershwinie nie wspomnę, bo to już zbyt oczywiste. W XX wieku kompozytorzy znacznie częściej niż ich dziewiętnastowieczni poprzednicy sięgali po formy otwarte: improwizację, muzykę stochastyczną, indeterminizm, aleatoryzm... Czy to przypadek, że akurat w tym samym stuleciu świat oszalał na punkcie muzyki afroamerykańskiej opartej w znacznej mierze na improwizacji? Boję się odpowiadać na to pytanie.
W historii polskiego jazzu również można wymienić kilka ciekawych działań na pograniczu dwóch muzycznych światów (zainteresowanym polecam choćby uważne przejrzenie dyskografii Andrzeja Kurylewicza, Jerzego Miliana czy Włodzimierza Kiniorskiego). W ostatniej dekadzie powstały płyty, na których owe światy są najdosłowniej – bo personalnie – połączone, przy czym połączenie to ma już na szczęście charakter raczej przenikania niż konfrontacji. Przykłady: Ireneusz Socha, Tomasz Gwinciński, Patryk Zakrocki, Paweł Szamburski, Wojtek Kucharczyk i Bolesław Błaszczyk spotkali się na płycie Sztetlach (Dembitzer Music 2005). Tymon Tymański, Mikołaj Trzaska, Adam Pierończyk, Marzena Komsta i inni oddawali hołd jazzowemu perkusiście Jackowi Olterowi (Polskie Radio 2006). Pamiętajmy też o projekcie Lutosphere Leszka Możdżera, Andrzeja Bauera i m.bunia.s.
Jednak najbardziej spektakularnym przykładem, jak w Polsce można spojrzeć z jazzowej perspektywy na klasykę dwudziestowieczną, nadal pozostaje album nagrany dokładnie dziesięć lat temu. 18 i 19 kwietnia 2002 roku w studiu spotkali się niemiecki klarnecista Rudi Mahall, rumuński pianista Mircea Tiberian i rodzima sekcja rytmiczna złożona z Marcina i Bartłomieja Olesiów. Contemporary Quartet zarejestrował materiał złożony z zaaranżowanych przez perkusistę Bartłomieja Olesia utworów Bacewicz, Komsty, Kisielewskiego, Lutosławskiego i Pendereckiego. Po dziesięciu latach nadal warto sięgnąć po tę płytę, to pewne.
Jeszcze jedna uwaga na koniec – dla tych z Państwa, którzy uważają, że felieton koniecznie musi być śmieszny, a dotychczas w tym tekście nie znaleźli niczego zabawnego poza osobą autora. Rzutem na taśmę próbuję się zrehabilitować, podając Państwu hasło (wbrew pozorom nie tak odległe od naszego tematu) do wpisania w wyszukiwarkę: Linsey Pollak.
Janusz Jabłoński